środa, 27 marca 2013

FlosLek - Happy per aqua (krem intensywnie nawilżający na dzień)

Na I spotkaniu opolskich bloggerek dowiedziałam się, że mam cerę normalną w kierunku mieszanej (co mnie bardzo zdziwiło, gdyż odkąd pamiętam miałam suche skórki na nosie raz między brwiami, z którymi nie mogłam sobie poradzić), bez przebarwień, bez naczynek, w dobrym stanie, niestety mało nawilżoną (47%). Od dawna szukałam idealnego dla mnie kremu nawilżającego do twarzy, jednak zawsze było coś nie tak - a to za tłusty, a to zbyt ciężko się rozprowadzał, a to w ogóle nie niwelował suchych skórek. Już jakiś czas temu słyszałam o firmie FlosLek - wszystkie opinie były pozytywne, dlatego postanowiłam poszukać jakiegoś kremu nawilżającego właśnie tej firmy. I w taki sposób trafiłam na serię Happy per aqua. Czy krem z tej serii na dzień sprawdził się u mnie? O tym poczytacie poniżej ;)




Co o kremie pisze sam producent? 
Krem intensywnie nawilżający zapewnia długotrwałe nawilżenie oraz codzienną pielęgnacja skóry normalnej z tendencją do przesuszania. Daje uczucie komfortu i ukojenia, łagodzi podrażnienia. Pozostawia na powierzchni skóry delikatny, matowy film, który wzmacnia naturalną barierę lipidową, ogranicza utratę wody własnej naskórka. Działa bodźcowo na procesy naprawcze skóry. Wchłania się szybko i równomiernie. Rano idealny pod makijaż.
Głęboko nawilżona, gładka, jedwabista, przyjemna w dotyku skóra, o ładnym, naturalnym i zdrowym kolorycie. Wg. opinii badanych krem: 100% odmładza 100% zwiększa elastyczność. źródło

Co o nim sądzę ja?
Używam tego kremu od sierpnia ubiegłego roku, codziennie rano. Ciężko jest dostać cokolwiek z tej serii w sklepach stacjonarnych czy w aptekach - ja swój egzemplarz musiałam zamówić właśnie w aptece - cena, jaką zapłaciłam to 20,20 zł. W słoiczku otrzymujemy 50 ml kremu o konsystencji śmietanki, który bardzo dobrze daje się rozprowadzić po skórze i wchłania się natychmiast - nie lepi się, pozostawia skórę miękką i wyraźnie nawilżoną. Pod makijaż jest nie najgorszy, jednak nie daje takiego poślizgu przy nakładaniu podkładu. Nie zapycha.



Do kremu został dołączony mały gratis - próbka kremu (nie pamiętam nazwy, ale był do skóry dojrzałej - niezbyt przemyślany ruch ze strony producenta). Używam tego kremu już siódmy miesiąc, a opakowanie jest do połowy pełne - jest on naprawdę bardzo wydajny, niewielka ilość wystarczy do pokrycia całej twarzy.



Efekt mnie naprawdę zadowala - pozbyłam się suchych skórek, skóra jest nawilżona, a o to mi przecież chodziło ;)


Skład (ze strony producenta)
Aqua, Propylene Glycol, Arachidyl Alcohol, Behenyl Alcohol, Arachidyl Glucoside, Ethylhexyl Stearate, Butylene Glycol, Laminaria Hyperborea Extract, Glycerin, Hydrolyzed Caesalpinia Spinosa Gum, Caesalpinia Spinosa Gum, Dimethicone, Caprylic/Capric Triglyceride, Butyrospermum Parkii Butter, Rosa Canina Fruit Oil, Ethylhexyl Methoxycinnamate, Panthenol, Phenoxyethanol, Cetearyl Alcohol, Enteromorpha Compressa Extract, Triethanolamine, Carbomer, Tocopheryl Acetate, Aloe Barbadensis Leaf Juice, Allantoin, Ethylhexylglycerin, DMDM Hydantoin, Iodopropynyl Butylcarbamate, Parfum, PEG-8, Tocopherol, Ascorbyl Palmitate, Ascorbic Acid, Citric Acid, Disodium EDTA, Alpha- Isomethyl Ionone.

Ja jestem bardzo zadowolona z tego kremu - postanowiłam dokupić z tej samej serii krem regeneracyjny na noc, ale nie jestem jeszcze w stanie za wiele powiedzieć na jego temat, gdyż używam go dopiero trzeci tydzień, niezbyt regularnie. 

Moja ocena
5/5

Znacie ten krem, tą serię? Może macie jakieś inne wypróbowane kremy do twarzy,
 które polecacie?


sobota, 9 marca 2013

Ogarniam się na wiosnę! :)

Ostatnio spojrzałam prawdzie w oczy (a właściwie w uda i pośladki) i stwierdziłam, że nie mogę się dłużej oszukiwać i że muszę powiedzieć prosto i otwarcie - mam cellulit. Mimo że jestem szczupła i że mam wręcz niedowagę. Tak, mimo to. Na szczęście nie jest on bardzo widoczny, lecz wystarczy, że usiądę, a na moich udach pojawiają się góry i doliny. Jak stoję, wszystko jest w porządku :) Postanowiłam chociaż trochę się z nimi rozprawić, zanim przyjdzie czas pokazywania nóg w pełnej krasie. 

Swój plan postanowiłam opisać tutaj - będzie mi o wiele łatwiej później rozliczyć się z samą sobą ze swojego działania, blog działa na mnie mobilizująco ;)

A oto moi sprzymierzeńcy w walce z cellulitem:



  1. Oczywiście woda. Odpowiedni jej poziom jest niezbędny do prawidłowego funkcjonowania skóry oraz całego organizmu. Zawsze piłam mało wody, dla mnie półtoralitrowa butelka na dzień to jest bardzo dużo, po prostu nie potrafię tyle wypić. Zaczynam metodami małych kroczków, od trzech szklanek dziennie (jeżeli wypiję więcej, tym lepiej dla mnie), z czasem będę zwiększać ilość, by dojść w końcu do jednej butelki wypitej w ciągu dnia.
  2. Masażer. Kupiłam go w Rossmannie za cenę 7,99 zł w promocji (normalna cena - 15 zł). Mam zamiar masować uda i pośladki co najmniej raz dziennie.
  3. Zielona herbata. Poprawia krążenie, dzięki czemu skutecznie pomaga zredukować cellulit. Ponadto liczę, że pomoże mi zbić poziom żelaza. Piję co najmniej jedną szklankę dziennie (po większym posiłku - ogranicza wchłanianie żelaza).
  4. Mikrodermabrazja - raz w tygodniu.
  5. Olejki eteryczne. Wybrałam te, które wykazują właściwości antycellulitowe, odpowiednie proporcje oraz rodzaje znalazłam w Internecie, wymieszałam z olejem bazowym. Smaruję się taką mieszanką dwa razy dziennie, za każdym razem wykonując masaż, czy to ręcznie, czy to masażerem.
  6. Peeling kawowy. Pojemnik po masce Biovax idealnie nadaje sie na przechowywanie tego specyfiku ;) Odnośnie składników - 3-4 łyżeczki fusów z kawy, 1 łyżka oleju, 1 łyżka żelu do kąpieli - te proporcje wystarczają w moim przypadku na 3 peelingi, czyli tydzień "kuracji".

Jeżeli chodzi o aromaterapię, wybrałam następujące olejki i zastosowałam następujące proporcje:


Buteleczka po oleju ze słodkich migdałów służy do przechowywania mieszanki (zalecane jest trzymanie jej w ciemnym szkle w zacienionym miejscu maksymalnie 3 miesiące), jako olej bazowy wykorzystałam oliwę z oliwek. Zapach jest dość ostry, na pierwszy plan wysuwa się nuta kopru włoskiego, potem grejpfrut, cytrynowego w ogóle nie czuć. Skóra po użyciu "mojego" olejku jest gładka, nie lepi się, można spokojnie zakładać spodnie ;)

Całą "kurację" stosuję dopiero od tygodnia, masażer kupiłam przedwczoraj, dlatego nie ma szans, by mówić o jakichkolwiek efektach. Planuje jeszcze siłownię, mam nadzieję, że starczy mi samozaparcia ;) Wiem, że jest to długa i żmudna praca, ale mam nadzieję, że po kilku miesiącach zobaczę efekt. Trzymajcie kciuki, bym nie straciła zapału!

A teraz pytanie do Was - co jeszcze polecacie w walce z cellulitem? 


piątek, 8 marca 2013

Czytelnicze podsumowanie lutego

W lutym przeczytałam zaledwie dwie książki... I jednej nie doczytałam, czyli w sumie jakby trzy, ale do tej trzeciej wiem już, że nie wrócę. O jakiej książce mowa? O Magii seksu Grahama Mastertona. Dziwny jest ten "poradnik", zupełnie do mnie nie przemówił, może ja żyję w jakiejś innej rzeczywistości, niż ta, jaką opisuje Masterton.





Za to obie przeczytane przeze mnie książki w lutym zrobiły na mnie naprawdę duże wrażenie:



 Zawsze byłam chora. Chuda jak tyczka i delikatna jak suflet; łatwo dostawałam siniaków i szybko słabłam. W szkole dzieciaki pytały wprost, czy mam anoreksję. Nie miałam; byłam chora. Następny lekarz, następny gabinet, następny opuszczony dzień w szkole. Tak wyglądało dzieciństwo Julie Gregory. Była wyjątkowo chorowita. Matka z niezwykłą energią usiłowała ustalić przyczynę: prowadziła córkę od lekarza do lekarza, sugerowała badania – nawet operację na otwartym sercu! Ale specjaliści nie potrafili określić, co dolega Julie. Dziewczynka czuła się coraz gorzej – przez 16 lat, dopóki nie trafiła do rodziny zastępczej, a matka przed sąd. Ale dopiero 24-letnia Julie dowiedziała się, dlaczego przeżyła to, co przeżyła. Usłyszała o zastępczym zespole Münchhausena, przerażającej i tragicznej w skutkach formie znęcania się rodziców nad dziećmi. Jej autobiograficzna książka to pierwsza relacja ofiary i bezprecedensowy opis przeżyć dziecka maltretowanego przez matkę. Julie Gregory odważyła się przedrzeć przez koszmarne wspomnienia, odbywając bolesną wędrówkę w poszukiwaniu prawdy o utraconym dzieciństwie. (lubimyczytac.pl)

Wstrząsająca historia, niestety prawdziwa i to dobija mnie jeszcze bardziej.

Julie "od zawsze" była chora. Odwiedziła wielu lekarzy, była poddana wielu zabiegom i operacjom - jak się później okazuje - zupełnie niepotrzebnie. Matka wyszukuje u Julie coraz to nowe objawy, każe córce opowiadać lekarzom, jak bardzo źle się czuje. Przy czym sama wywołuje u niej różne objawy, czy to poprzez wmawianie ich Julie czy poprzez faktyczne działania.
Rodzina Julie to czysta patologia, wypełniona przemocą psychiczną i fizyczną. Przypadek pozwala głównej bohaterce wyrwać się z tego koszmaru, ale czy na pewno? Julie jest już samodzielna, wie, że matka całe dzieciństwo krzywdziła ją z premedytacją, że nigdy nie była tak naprawdę chora, ale uraz psychiczny pozostaje w niej na bardzo długo. Ma poczucie winy względem matki, która mimo że znajduje się daleko od niej, ciągle szantażuje ją emocjonalnie, nie pozwala zerwać więzi, która je łączy. A Julie pragnie jej, mimo że nienawidzi matki za to, co jej zrobiła. Boi się - siebie, swojego wyglądu, swoich myśli, swojego otoczenia. Nigdy nie miała prawdziwego oparcia w którymkolwiek z rodziców, wyrosła na chwiejną emocjonalnie kobietę.

Historia opisana w książce jest bardzo przejmująca, a zarazem wywołująca poczucie bezsilności wobec głupich rodziców, krzywdzących w tak okropny sposób swoje dzieci. Ciężko jest mi ja ocenić. Uważam ją za swoisty manifest skrzywdzonego dziecka, które pragnie, by o jego krzywdzie dowiedziało się jak najwięcej osób, by móc uratować inne dzieci.


Abigail Campano wraca do domu i na progu swojej sypialni znajduje zwłoki dziewczyny. Myslac, że to jej córka, zabija domniemanego zabójcę, którego zastała na miejscu zbrodni. Agent Will Trent wraz z przydzieloną mu do pomocy młodą policjantką musi rozwiązać trudną sprawę, dysponując jedynie wątpliwymi poszlakami. Wszystko się komplikuje, gdy okazuje się, że oprócz morderstwa doszło także do porwaniaa Kolejna doskonała powieść mistrzyni thrillera, w której oprócz trzymającej w napięciu fabuły i zaskakujących zwrotów akcji znajdujemy poruszający, pełen goryczy portret niezwykłego policjanta, a także wstrząsającą analizę zbrodni i rachunku, jaki trzeba za nią zapłacić. (lubimyczytac.pl)

Co oznacza słowo "pęknięcie"? Zgodnie ze słownikiem języka polskiego pochodzi ono od czasownika "pękać", które oznacza: "przestać być całym wskutek wytworzenia się szczeliny, otworu", " z siłą się rozerwać, najczęściej na dwie części", jak również potocznie "bać się".

Co pękło w powieści Karin Slaughter? Z pewnością rodzina Campano, która nigdy nie będzie taka sama, jak przed porwaniem córki Emmy. Głowa tej rodziny - Paul, zdający się wcześniej na nią nie zważać, który spaprał jedyne zadanie mu powierzone - zapewnienie jej bezpieczeństwa. Abigail, żona Paula, która wreszcie powiedziała "dość" zachowaniu męża i jego ciągłym zdradom oraz obojętności. Agent Will Trent, który zdał sobie wreszcie świadomość, że nie może dłużej ukrywać swojej dysfunkcji. Detektyw Faith Mitchell, która przestała siebie obwiniać za błędy popełnione w młodości. Można by tak wymieniać i wymieniać.


Książka ta jest nie tylko dobrze napisanym kryminałem, zagłębia się ona również w jakże skomplikowane meandry ludzkiej psychiki. Czyta się ją świetnie i wiem, że nie jest to ostatnia książka pani Slaughter, którą będę miała przyjemność przeczytać.


Znacie powyższe pozycje? Może polecacie coś o podobnej tematyce?
Zapraszam do dyskusji!




piątek, 1 marca 2013

Włosowe podsumowanie lutego

W lutym moje włosy dostały chyba większego kopa, niż w styczniu - olejowałam je praktycznie przed każdym myciem (oliwką Hipp), a jeżeli nie nakładałam samego oleju, to Kalpi tone wymieszane z olejkiem ze słodkich migdałów (kiedyś nie byłam zadowolona z działania Kalpi tone na moich włosach, ale teraz widzę, że one ją lubią, zwłaszcza w połączeniu z olejkiem), po myciu zwykle maska (Kallos Latte albo Wax do włosów przetłuszczających się) a ostatnio odżywka z Garniera - Oleo repair (zupełna nowość w pielęgnacji moich włosów, a reagują one na nią świetnie). Musiałam im wynagrodzić weekend na nartach, gdzie traktowałam je samym szamponem i odżywką b/s, gdyż nie było czasu na nic więcej. Z nowości - od połowy lutego myję włosy szamponem Bambino i powiem Wam, że bardziej mi przypadł jak na razie do gustu, niż Babydream. Dlaczego? Nie plącze tak włosów! A oliwkę Hipp domywa dobrze, nie wiem, jak inne oleje, ale raczej nie powinno być problemów. Ma jednak mały minus - jest bardzo gęsty i przez to niewydajny. Kiedy wczoraj, po siódmym myciu zostało 2/3 opakowania, postanowiłam wymieszać go z wodą. Jeszcze nie myłam takim rozrzedzonym włosów, dlatego nie wiem, czy był to dobry pomysł, przy następnej okazji dam Wam znać ;) Jako odżywka b/s u mnie się nic nie zmieniło, jestem wierna Joannie Naturii pokrzywa z zieloną herbatą. Zabezpieczanie końcówek - serum A+E z Biovax a niedawno mi się skończył, więc w tym celu używam zielonego kremu z Biedronki. W kwestii stylizacji już chyba na długo pozostanę wierna żelowi z Bielendy z czarną rzepą

Co jeszcze robiłam dla moich włosów? Piłam pokrzywę (kubek dziennie przez trzy tygodnie, aktualnie zaniechałam, gdyż zrobiłam badania i okazało się, że mam za wysoki poziom żelaza) oraz wcierałam Jantar w skalp w ramach akcji Mania wcierania organizowaną przez Anwen.

Tutaj włosy są po ręcznikowaniu i suszeniu dyfuzorem. Mycie szamponem Babydream,
maska - Wax do włosów przetłuszczających się.

Tutaj włosy również po ręcznikowaniu i suszeniu dyfuzorem. Mycie szamponem Bambino,
odżywka - Garnier Oleo Repair.

A jak Wasze włosy z lutym? Może odkryłyście jakieś ciekawe cudeńko kosmetyczne (niekoniecznie włosowe) warte wypróbowania? :)


PS Dokonałam małych zmian na blogu - ciągnie mnie do jak największej prostoty i przejrzystości, mam nadzieję, że się Wam podoba ;)

LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...

Etykiety

aktualizacja dlugości (1) Alterra (9) analiza składu (3) Babydream (3) Baltic Sand (1) Be Beauty (2) bebeauty (1) Bell (1) Bielenda (1) Biovax (5) blogi kręconowłosych (1) Cassia (2) cellulit (1) CG (5) chusteczki do demakijażu (1) Cleanic (3) color mania (1) cynk (1) czytelnicze podsumowanie miesiąca (7) demakijaż (3) dor (1) dzikie wyzwanie (4) ecotools (1) Facelle (1) fennel (1) film (1) Firmoo (1) FLOS-LEK (2) glinka biała (1) Gloria (1) Golden Rose (1) Google (2) gradient manicure (2) granat i aloes (2) Green Pharmacy (1) Happy per aqua (1) haul (3) inspiracje (4) Inspired by places (8) Intouchables (1) Isana z babassu (3) Jantar (2) jedwab (1) Joanna (4) Joanna Naturia (2) Kallos Latte (1) krem (1) krem brązujący (1) krem do rąk (3) krem do twarzy (1) krem na dzień (1) kryzys (1) lakier do paznokci (22) lakier piaskowy (1) Liebster Blog (1) Lovely (2) makijaż (1) manicure (5) masaże (1) maseczka (1) maseczka sandałowa (1) maska (7) masło kakaowe (1) MIYO (1) mleczko samoopalające (1) moje włosy w pigułce (1) odżwyka (3) oferta Biedronka (1) olej (2) olejek pod prysznic (1) olejki (1) opolskie spotkanie bloggerek kosmetycznych (2) paznokcie (2) peeling (1) peeling kawowy (1) petycja (1) pianka do włosów (1) pielęgnacja włosów (18) Piękno dla rodziny (1) płukanka (1) pomadki (1) recenzja (20) ręcznikowanie (1) Rossman (1) scrub do ciała (1) seriale (1) serum A+E (1) spirulina (1) spray przyspieszający opalanie (1) spray YR (1) stylizacja (3) SunOzon (1) szampon (3) ślubne inspiracje - fryzury (1) tag (5) tonik (1) trendy w urodzie (1) tusz do rzęs (1) Vichy (1) Wibo (8) włosowe podsumowanie (17) włosy (1) woda kolońska (1) woda perfumowana (1) wypadanie włosów (3) Yves Rocher (13) zabezpieczanie (1) Zainspiruj się naturą (6) zakątek czytelniczy (1) Ziaja (4) ZSK (1) żel do włosów (1) żel lniany (3) żel mrożący (2)