niedziela, 17 lutego 2013

Okulary z Firmoo zawitały i do mnie

Na pewno to nie pierwszy post, jaki widzicie na temat okularów Firmoo (klik). O czym może to świadczyć? Z pewnością o tym, że jest to firma, stawiająca na dobry PR - kto lepiej zareklamuje ich okulary, jak nie zadowoleni posiadacze? :) Do ich grona zaliczam się również i ja, a o szczegółach przeczytacie poniżej.

Kiedy dostałam propozycję współpracy, początkowo rzuciłam ją w niepamięć. Okulary noszę swoje, niedawno wymieniałam szkła i oprawki, więc niepotrzebne mi nowe. Po jakimś czasie zaczęła mi się rodzić w głowie myśl, że zawsze chciałam mieć szkła korekcyjne przeciwsłoneczne (na słoneczne dni, głównie do prowadzenia auta), a taka szansa stała właśnie przede mną! Niewiele myśląc, zgodziłam się na współpracę, wybrałam oprawki, wpisałam odpowiednie dane do szkieł, zaznaczyłam odcień i kolor zacienienia, jaki najbardziej mi odpowiadał. Podekscytowana czekałam na paczkę, jednak po dwóch tygodniach zapomniałam nawet, że zamawiałam okulary. Po półtorej miesiąca dostałam maila, że okulary zostały wysłane i dwa dni później zawitał do mnie kurier.

Zostałam pozytywnie zaskoczona - po raz pierwszy widziałam wyraźnie w okularach przeciwsłonecznych! Obawiałam się, że oprawki będą za duże, ale na szczęście okazały się w sam raz, tylko zauszniki są troszkę za długie, ale myślę, że sprawę załatwi pierwszy optyk, do którego wejdę ;)

Dostałam dwa futerały (jeden materiałowy, drugi standardowy, żeby okulary się nie potrzaskały), ściereczkę do wycierania szkieł, nawet kilka zapasowych śrubek i mały śrubokręt w formie breloczka. Naprawdę niezłe zaopatrzenie, bardzo przydatne, zwłaszcza, że śrubki przy zausznikach lubią się poluzować.

Same oprawki są wykonane bardzo porządnie, są solidne i dobrze siedzą na nosie.

Myślę, że najlepiej moje słowa zobrazują zdjęcia:











Myślę, że wiele osób ucieszy fakt, że Firmoo oferuje nowym klientom darmowe okulary, opłacić należy jedynie koszy wysyłki - niecałe $16 (więcej informacji można przeczytać na tej stronie). Myślę, że jest to naprawdę atrakcyjna oferta, zważywszy na fakt, że okulary ze szkłami korekcyjnymi to dość duży wydatek, a tutaj można je dostać za niewielkie pieniądze. Tutaj znajdziecie filmik, pokazujący krok po kroku, jak należy zamówić darmowe okulary.

Ja jestem zadowolona ;)


sobota, 16 lutego 2013

Biovax, serum wzmacniające A+E

Zaczynając przygodę ze "świadomą" pielęgnacją włosów, niewiele wiedziałam o ich zabezpieczaniu. Dziwiłam się, że włosy, mimo maseczek, olejków itp. ciągle się łamią i rozdwajają. W miarę upływu czasu oraz przeczytanej lektury, zaczęłam większą uwagę zwracać właśnie na zabezpieczanie końcówek. Początkowo wydawało mi się (jak zapewne każdej początkującej włosomaniaczce), że silikony to zło i że należy je odstawić, jednak przekonałam się, że w pewnych przypadkach są one niezbędne i że stosowane z głową nie wyrządzą krzywdy, a nawet będą służyć.

I tak trafiłam na serum A+E firmy Biovax.



Co pisze producent na temat tego kosmetyku? 

Biovax A+E Serum wzmacniające dba nie tylko o zdrowie i kondycję Twoich włosów, ale również zapewnia im gruntowną ochronę i bezpieczeństwo. Seria Biovax to oryginalne połączenie Zdrowia, Bezpieczeństwa i Profesjonalnej Pielęgnacji w jednym preparacie.
Nowe serum wzmacniające A+E z serii BIOVAX to prawdziwy zastrzyk witaminowy dla Twoich włosów. Receptura preparatu stworzona została na bazie witamin A i E, będących źródłem młodości i witalności.
Włosy są bardzo wrażliwe na niedobór witamin A i E. Ich brak może powodować osłabienie, przesuszenie, pojawienie się łupieżu oraz większą skłonność do ich wypadania. Kruchość, brak połysku oraz tendencja do łamliwości jest widocznym objawem niedoboru tych witamin.


Witamina A - odpowiedzialna jest za poziom nawilżenia włosów oraz ich odporność na łamanie. Dostarczana w odpowiedniej ilości wzmacnia włosy oraz zabezpiecza je przed nadmierną utratą wilgoci.
Witamina E - sprawia, że włosy stają się bardziej elastyczne, sprężyste i miękkie. Zapobiega szkodliwemu działaniu wolnych rodników. Zwiększa odporność włosów na działanie promieniowania UV, dzięki czemu chroni je przed płowieniem.
Sposób użycia: Serum stosować na świeżo umyte, wilgotne lub suche włosy. Niewielką ilość preparatu rozprowadzić na końcówki i zniszczone partie włosów, omijając ich nasadę. Nie spłukiwać. Zalecane jest stosowanie serum przed zabiegiem prostowania i lokowania.

EFEKT NA WŁOSACH*:
  • Zmniejszona łamliwość włosów,
  • Naturalny połysk i gładkość,
  • Włosy odżywione i nawilżone,
  • Zahamowane rozdwajanie końcówek,
  • Większa elastyczność i sprężystość włosów
  • Włosy zdrowsze i mocniejsze.
* Główne zalety preparatu wskazane przez respondentki w przeprowadzonym badaniu konsumenckim.

(źródło: biovax.pl)


SKŁAD

Jak widać po składzie, serum to składa się w większości z silikonów oraz olejków (sojowym oraz z pestek krokosza), znajdują się one jednak już pod koniec tej wyliczanki. Główną rolę odgrywają tutaj więc silikony. Część z nich wymaga do usunięcia użycia szamponu z SLS bądź SLES, do zmycia niektórych wystarczy łagodny szampon.





Moja opinia
Za 15 ml produktu zapłaciłam w aptece niecałe 12 zł. Opakowanie zawiera bardzo wygodną pompkę, która bardzo ułatwia korzystanie z tego serum. Stosowałam je tylko na końce, także jego wydajność w moim przypadku okazała się bardzo duża (około 4 miesiące używania przy każdym myciu włosów). Konsystencja jest bardzo gęsta, a sam produkt jest dość lepki.


Odnosząc się do zapewnień producenta, mogę stwierdzić, że:
- łamliwość włosów rzeczywiście została zmniejszona,
- końcówki przestały się rozdwajać,
- włosy są bardziej elastyczne,
- połysku i gładkości nie stwierdziłam,
- odżywienie i nawilżenie włosów przypisuję jednak maskom i olejkom, niż temu serum,
- tak samo jest w przypadku ich kondycji.


Prawda jest taka, że nie oczekiwałam żadnych cudów po tym serum, zależało mi tylko na zahamowaniu ich łamania się oraz rozdwajania. Moje oczekiwania spełniło w 100%. Osoby, które liczą na jakieś super nawilżenie oraz zdrowsze włosy, bez stosowania innych preparatów w postaci np. masek, mogą się rozczarować.

Moja ocena
5/5

Chwilowo zabezpieczam końce zielonym kremem z Biedronki, aczkolwiek zamierzam znowu zaopatrzyć się w to serum.

Zabezpieczacie swoje włosy? Jakie preparaty się u Was sprawdziły?




poniedziałek, 11 lutego 2013

Włosowe podsumowanie stycznia

Sesja, sesja i po sesji! Bardzo się cieszę, że mogę wreszcie napisać te słowa. Uczciłam to nawet małym wypoczynkiem w górach z narzeczonym i znajomymi (i po raz pierwszy w życiu miałam narty na nogach, świetne uczucie, na pewno nie był to mój ostatni raz!). 

Już prawie połowa lutego, a ja jeszcze nie zamieściłam włosowego podsumowania stycznia, także już spieszę nadrobić to przeoczenie ;)

Stosowane przeze mnie kosmetyki w styczniu:

Szampony:
- Babydream,
- YR zwiększający objętość (zużyłam go już całkowicie, niebawem pojawi się recenzja)

Odżywki:
- d/s - brak,
- b/s - moja niezastąpiona Joanna naturia pokrzywa i zielona herbata

Maski:
- Kallos Latte (recenzja również niebawem)
- Wax do włosów przetłuszczających się

Oleje:
- Babydream fur mama,
- olej ze słodkich migdałów,
- Vatika

Inne:
- Kalpi tone,
- serum A+E Biovax do zabezpieczania końcówek
- krem zielony z Biedronki,
- żel Bielenda bardzo mocny z czarną rzepą.

Z nowości - zakupiłam szampon dla dzieci Bambino oraz oliwkę Hipp z ekologicznym olejkiem z migdałów. Oliwki jak na razie jeszcze nie stosowałam, ale szampon już tak - jest bardzo gęsty i mało sie pieni, przez co podejrzewam, że będzie mało wydajny.

Tak wyglądały moje włosy na drugi dzień po zastosowaniu Kalpi tone z olejem ze słodkich migdałów, po spaniu w ananasie, bez reanimacji, po spacerowaniu po mieście z czapką na głowie:




Z kolei tak zaraz po naturalnym schnięciu, po moim standardowym zestawie (szampon+maska, w tym przypadku Kallos Latte), po ręcznikowaniu (co ostatnio zdarza mi się rzadko, zwykle "relaksuję" włosy i je ugniatam) i żelu Bielenda z czarną rzepą (w sumie nie używam już innego):



A jak Wasze włosy w styczniu się sprawowały? :)


środa, 6 lutego 2013

Szampon Babydream + kupiłam pierwszy pędzel do podkładu ;)

Dzisiaj przychodzę do Was z recenzją produktu znanego wszystkim włosomaniaczkom. Tak, jak w tytule posta, chodzi o szampon dla dzieci produkowany przez Rossmanna - Babydream (link do KWC). Długo zwlekałam z recenzją tego szamponu. Myślę, że po zużytych dwóch opakowaniach będzie ona jak najbardziej rzetelna.




O produkcie (wizaz.pl):

Delikatnie i dokładnie oczyszcza skórę głowy i pielęgnuje włosy niemowlęcia. Proteiny pszenicy zapobiegają elektryzowaniu się włosów.
Szampon może być także stosowany do codziennej pielęgnacji włosów przez dorosłych. Produkt zawiera rumianek i pantenol. Nie zawiera barwników i konserwantów oraz składników pochodzenia zwierzęcego.


Moja opinia
Szampon kosztuje niecałe 4 zł (ja w promocji kupiłam za około 3,50 zł), za 250 ml, dostępny tylko w Rossmannie. Poręczna butelka, nie wyślizguje się z rąk, otwór pozwala na wydobycie odpowiedniej ilości produktu. Moim zdaniem wydajny, a za tak śmieszną cenę nawet jeżeli zużyłabym ten szampon w ciągu dwóch tygodni to i tak bym uważała, że warto go kupić. 
Nie mam żadnych zarzutów odnośnie jego konsystencji oraz wytwarzanej piany - pieni się dobrze, nie trzeba   używać do tego metody kubeczkowej.

I teraz najważniejsza część recenzji - ocena działania szamponu. Krótko mówiąc:
- dobrze myje,
- dobrze zmywa oleje,
- nie wysuszył mojej skóry głowy ani nie podrażnił (a tego obawiałam się najbardziej po przygodach z Facelle),
- nie zauważyłam wzmożonego wypadania włosów,
- plącze i to dość mocno, dlatego  nie wyobrażam sobie nieużycia po nim co najmniej odżywki.



skład
Moja ocena
5/5

Nie pytam, czy znacie, tylko co o nim sądzicie? :)


I tak jak w tytule posta - nabyłam wreszcie pędzel do podkładu. W sumie nie zastanawiałam się długo, słyszałam dobre opinie o pędzlach Ecotools, dlatego postanowiłam na początek zakupić pędzel tej właśnie firmy. Wybrałam nr 1202, zapłaciłam 29,99 zł w Rossmannie.




Myślicie, że to dobry wybór na początek? Jakie pędzle do podkładu polecacie?


poniedziałek, 4 lutego 2013

Czytelnicze podsumowanie stycznia

Styczeń już za nami, tak więc nadszedł czas na drugi post z serii czytelniczego podsumowania. W minionym miesiącu przeczytałam 8 książek, czyli średnio 2 na tydzień, co jest dla mnie satysfakcjonującym wynikiem ;)




Kolejny Kopciuszek spełniający żądania miliardera. Ale tym razem oprócz tego, co uwiodło 30 milionów kobiet na świecie w Pięćdziesięciu twarzach Greya, mamy mrożącą krew w żyłach akcję i niebezpieczeństwo wynikające nie tylko z dominacji jakże atrakcyjnego miliardera, który ma swoje mroczne tajemnice. A dotyczą one nie tylko upodobań seksualnych… Czyli: więcej akcji, więcej seksu, co czytelniczki nagradzają najwyższym miejscem na Amazonie. Młoda niedoświadczona dziewczyna dostaje dorywczą pracę biurową. Nawet w najśmielszych marzeniach nie przyszłoby jej do głowy, że ten bajecznie przystojny nieznajomy, którego spotyka w windzie, to szef całej wielkiej korporacji. I że ma wobec niej zupełnie niewyobrażalne plany… Wciągnie ją w wir nie tylko dominacji i mrocznych fantazji erotycznych, ale i w międzynarodową grę szpiegostwa korporacyjnego…  (lubimyczytac.pl)

Nie wiedziałabym o istnieniu tej książki, gdybym nie natknęła się na stosy jej egzemplarzy w Empiku.
Książka jest bliźniaczo podobna do serii o Christianie Grey'u (wydawnictwo nawet specjalnie się z tym nie kryje). Nawet sylwetki głównych postaci są identycznie zbudowane. Przeczytałam w jeden wieczór - napisana jest lekko, przyjemnym językiem. Zakończenie mnie nie usatysfakcjonowało, nie lubię takich "otwartych furtek", gdzie każdy czytelnik może sobie dopowiedzieć resztę. Szkoda, że autorka nie wysiliła się na coś więcej. Nawet nie wiem, czy ta książka jest dobra dla tzw. odmóżdżenia - mnie osobiście zirytowała.



Ich przypadkowe spotkanie dało początek fali namiętności, która z czasem wcale nie osłabła. Wspólna codzienność okazała się nie lada wyzwaniem, któremu Anastasia i Chrstian dzielnie stawiają czoła w imię łączącego ich uczucia. Kochankowie wciąż dryfują po wzburzonym morzu uczuć, targani namiętnością i rozterkami, niepewni tego, co zgotuje im los. Czy najbardziej poruszająca historia miłosna tego roku zakończy się happy endem? A może piękny sen przerwie były szef Any, Jack Hyde, który poprzysiągł zemsty i cierpliwie czeka na swoją szansę? (lubimyczytac.pl)

Na początku czytałam ten ostatni tom "przygód" Grey'a, żeby mieć to z głowy. Naprawdę. Męczące były te ciągłe opisy ich szczęścia, seksu na zawołanie, "Kocham Cię, Ano. - Ja Ciebie też, Christianie". Część akcji jest przewidywalna, ale kilka zwrotów mnie zaskoczyło pozytywnie. Jak w pierwszej i drugiej części właściwa akcja zaczyna się w połowie książki i robi się coraz ciekawiej. Zakończenie mnie satysfakcjonuje, nie ma miejsca na niedopowiedzenia. Prześledzenie początku znajomości Grey'a i Any z perspektywy Christiana podoba mi się, nadaje innego punktu widzenia w całej tej historii, dodaje trochę świeżości i powiem szczerze, że mam nadzieję, że autorka w przyszłości pociągnie ten wątek. Generalnie czytało się lekko i przyjemnie, choć momentami mi się ulewało ich szczęściem.




Pulpet, poczwara, kupa sadła - tak zazwyczaj nazywano Annę Norton, dopóki w wieku dwudziestu trzech lat nie postanowiła wszystkiego zmienić. Wyrwać się z małego miasteczka, przenieść do Nowego Jorku i rozpocząć inne życie. Fantastycznie brzmiący scenariusz w rzeczywistości okazuje się trudny do zrealizowania. Po wielu miesiącach nieudanych poszukiwań pracy i wieczorów spędzonych sam na sam z pizzą i hamburgerami Anna w końcu odnajduje drogę do szczęścia. Dziewczyna trafia pod skrzydła Janice, nowej szefowej, która jak dobra wróżka zamienia ją w atrakcyjną, szczupłą kobietę. Wkrótce w życiu Anny pojawia się przystojny Ben, który zostaje jej chłopakiem. Problem w tym, że Ben jest ZBYT przystojny. Zazdrosna Anna postanawia więc zmienić swojego ukochanego w łysiejącego grubasa... Anna w Nowym Jorku. Czyli życie z (ob) ciachem to powieść pełna dziwnych i zabawnych postaci, karmiąca się przewrotnie kulturą popularną. Doskonale odpręża i poprawia nastrój. Śmiech w głos - gwarantowany. (lubimyczytac.pl)

Jeżeli jeszcze nie sięgnęłyście po tą pozycję, to błagam Was - nie róbcie tego! Kompletna strata czasu, historia jest żenująca i po prostu było mi wstyd za główną bohaterkę.


Gdy marzysz o dziecku za wszelką cenę…
Po dziesięciu latach małżeństwa i długotrwałych bezskutecznych staraniach o dziecko, Zoe i Max Baxter postanawiają się rozstać. Zoe, ku własnemu zaskoczeniu, znajduje szczęście u boku kobiety, Max szuka pocieszenia w kościele. Lecz marzenie o dziecku trwa, i to, co wydawało się być na wyciągnięcie ręki, przeradza się w starcie światopoglądów i przekonań religijnych, w którym nie ma miejsca na sentymenty.
„Tam gdzie ty” to powieść o trudnych, często bardzo bolesnych wyborach oraz o tym, że każdy ma prawo do szczęścia. Ale czy na pewno? Do książki dołączony jest prezent w postaci płyty – każda z piosenek odpowiada jednemu rozdziałowi powieści, ale jak sugeruje autorka, można dowolnie łączyć lekturę z muzyką.
Coś niezwykle ważnego dla książki, a przede wszystkim dla mnie samej, wydarzyło się w mojej rodzinie. Kiedy pisałam „Tam gdzie ty”, mój syn, Kyle, inteligentny i utalentowany nastolatek, przyniósł mi jedną ze swoich szkolnych prac do przeczytania. Był to esej na temat bycia homoseksualistą. Czy wiedziałam, że Kyle jest gejem? Pewne podejrzenia miałam już , gdy miał pięć lat. Ale to była jego osobista rzecz do odkrycia i ujawnienia. Nie byłam tym zaskoczona tylko bardzo się cieszyłam, że to akceptuje, że jest wystarczająco odważny, by być sobą i podzielić się tym z rodziną… (lubimyczytac.pl)

Nie wiem, co mam sądzić o tej książce. Historia na początku jest ciekawa i wciągająca. Niestety - później robi się strasznie męcząca i wkurzająca. Za długa po prostu. Wydaje mi się, że autorka trochę przedobrzyła. Książka się ciągnie, ciągnie i ciągnie a później jest koniec, bardzo nagły, czułam niedosyt po skończeniu lektury. Akcja rozwijała się zbyt długo i powoli,jak na takie zakończenie, według mnie. Aczkolwiek porusza trudne współcześnie tematy, niektóre wątki były przesadzone.


Agent FBI Pender od jedenastu lat zmaga się ze swoim Nemezis – bezowocnie prowadzonym dochodzeniem w sprawie serii morderstw. Od jedenastu lat patrzy bezsilnie na kolejne zabójstwa, od jedenastu lat prześladują go wspomnienia miejsc zbrodni i ciał ofiar, które łączy jedynie kolor włosów – truskawkowy blond. Przez jedenaście lat bestia w ludzkim ciele pozostaje nieuchwytna, kontynuując swoje dzieło. Do czasu... W wyniku rutynowej kontroli drogówki zatrzymany zostaje Ulysses Christopher Maxwell. Lub coś, co się za niego podaje.W podróży towarzyszą mu jedynie rozpłatane niedawno zwłoki młodej kobiety o włosach w ukochanym przez mordercę kolorze. Według dr Irene Cogan, biegłego psychiatry sądowego, aresztowany cierpi na zaburzenie dysocjacyjne osobowości. Max, Christopher, Kinch, Lyssy, Alicia – wszyscy oni zamieszkują mózg Ulyssesa, nawzajem o sobie nie wiedząc, zmieniając jego świadomość niczym karty w kolejnym rozdaniu upiornego pokera. Przynajmniej jedno z nich jest odpowiedzialne za jego zbrodnie. Irene staje się zakładniczką dewianta, kiedy dokonuje on spektakularnej ucieczki z policyjnego aresztu. Usiłując odwlec nieuniknione, godzi się na skomplikowaną i perwersyjną grę o życie ze zmieniającymi się osobowościami szaleńca. Tymczasem agent Pender rozpoczyna wyścig z czasem, by ją odnaleźć i zakończyć koszmar trawiący jego życie od lat. (lubimyczytac.pl)

Polecam tę książkę z czystym sumieniem. Jest to dobry thriller, pełen akcji, zgłębiający meandry psychiki mordercy - mordercy o kilku osobowościach. Przeczytałam go w ciągu jednego dnia, wciągnęła mnie niesamowicie.


  • Irena (Małgorzata Kalicińska, Basia Grabowska)
Irena to powieść błyskotliwa i przejmująca. Debiut duetu Kalicińska & Grabowska wypada znakomicie.
Trzy kobiety: Dorota, Jagna i Irena. Dorota - mama, wiek 53+. Niezbyt zaradna życiowo, trochę eko, trochę hippie, bałaganiara. Jagna - córka, wiek 27+, bardzo zaradna pracowniczka korporacji. Mieszka sama, a właściwie z wielkim ślimakiem. Irena - „babka". Przyszywana ciotka Doroty. Świeża wdowa. Krynica rozsądku, by nie powiedzieć mądrości. Jagna odnosi sukcesy zawodowe, jednak dla matki nie są one sukcesami, tylko zgodą na korporacyjne zniewolenie. Wolałaby, żeby córka wyszła wreszcie za mąż. Jagna źle znosi brak akceptacji, ale domyśla się, że prawdziwa przyczyna konfliktu tkwi głębiej. I ma rację. Jagna nie jest pierwszym dzieckiem Doroty, wcześniej był chłopiec, który zmarł „śmiercią łóżeczkową". Matka nigdy się z tym nie pogodziła. A Jagna nigdy nie dowiedziała się, że miała brata. Kobiety oddalają się od siebie, w końcu Jagna postanawia odciąć się od toksycznej matki. Wtedy wkracza Irena: Dorota musi dojść ze sobą do ładu. „Pochować" synka i naprawdę pokochać córkę. Czy będzie miała dość siły, by to zrobić? (lubimyczytac.pl)

Na początku czytało mi się ją ciężko - początkowe wydarzenia opisywane w książce rozdrapują nie do końca zagojone rany. W połowie zaczyna robić się lepiej. Książka opisuje zmory przeszłości, które niewyjaśnione i niedopowiedziane mogą rujnować teraźniejsze życie. Mam wobec niej obojętny stosunek, ani mnie ziębi ani grzeje. Opisana relacja matki z córką jest dla mnie bardzo dziwna. Najbardziej polubiłam postać seniorki - tytułowej Ireny.


Historia miłosna Emmi i Leo. Oboje w połowie trzydziestki. On jest pracownikiem uniwersytetu. Ona projektuje strony graficzne. Pewnego dnia przez błąd w adresie mail Emmi ląduje w skrzynce Leo. Sytuacja powtarza się, wreszcie za którymś razem Leo reaguje. Wkrótce z tego przypadkowego kontaktu "przez klawiaturę" rozwija  się ożywiony, efektowny dialog. Spotkanie w rzeczywistym świecie wydaje się nieuchronne, jednak kwestia ta okazuje się dla obojga trudna. Leo próbuje właśnie stanąć na nogi po zakończonym związku. Emmi jest szczęśliwą mężatką... (empik.com)

Emmi i Leo - te dwa imiona chyba na długo zostaną w mojej pamięci.
Książkę czyta się trudno - jest napisana w formie maili, nie możemy wejść "do głowy" bohaterów, nie wiemy, co myślą, musimy sami wnioskować to z ich maili, tak jakbyśmy sami przed chwilą je dostali. Jednak - bardzo łatwo można uchwycić moment, w którym bohaterowie zaczynają fascynować siebie nawzajem. Nie trzeba znać wyglądu drugiej osoby, by całkowicie zatracić się w jej słowach.
Książka jest piękna. Po prostu piękna. Ukazuje wiele skrajnych emocji, pragnienia nie do zaspokojenia, marzenia nie do spełnienia (a może jednak?).
Warto ją przeczytać.



To niezwykła opowieść o tym, czego kobiety nie mówią głośno, czego się wstydzą, boją i pragną.Kiedy nie jest się Ally McBeal, ani rodzimą Magdą M. i nie uprawia się seksu w wielkim mieście, można być.. Martą Skierą, czyli młodą mężatką, prawniczką z poczuciem humoru, która potrafi wcielać się w wiele życiowych ról.Lektura obowiązkowa, nie tylko dla młodych mężatek! (lubimyczytac.pl)

Książka napisana jest bardzo lekkim językiem - czyta się ją szybko i przyjemnie. Opisuje zmagania młodej kobiety - żony oraz matki - z problemami dnia codziennego. Ciekawe spostrzeżenia oraz humor głównej bohaterki to niewątpliwie atuty tej książki. Nie podoba mi się opis relacji mąż-żona, który ukazuje - żona zajmująca się wszystkim - domem, dziećmi, a sobą na szarym końcu; mąż - spełnia swoje pasje, poświęca temu wiele czasu i kobieta musi się z tym pogodzić. Tylko szkoda, że doba ma tylko 24 godziny. Jeżeli tak ma wyglądać moje przyszłe macierzyństwo, to ja podziękuję.


Znacie wymienione przeze mnie książki? Zapraszam do dyskusji! :)











sobota, 2 lutego 2013

Post motywacyjno-pochwalny (wyszłam na prostą, dosłownie :))

Moja propozycja pokazania Wam mojej drogi do pięknego uśmiechu spotkała się z Waszym poparciem, dlatego dzisiaj chciałabym przedstawić Wam fotorelację z mojego leczenia (które tak naprawdę ciągle jeszcze trwa). Jest to dość intymny post, ale wierzę, że z dużą dozą motywacji ;)

Na początek kilka faktów:

  • górny łuk nosiłam od 20 grudnia 2010 roku do 1 lutego 2013 roku,
  • dolny łuk nosiłam od 24 maja 2011 roku do 24 stycznia 2013 roku,
  • mój typ aparatu to Damon Q,
  • nie usuwałam żadnych stałych zębów, oprócz dwóch dolnych ósemek, które były zatrzymane i należało usunąć je chirurgicznie,
  • na wizyty jeździłam średnio co 8 tygodni,
  • obecnie zaczęłam etap leczenia retencyjnego - na dolnym łuku mam stały aparat retencyjny w postaci drucika przyklejonego do trójek, z kolei na górnym mam ruchomy retainer w postaci przezroczystej szyny.
Dopiero na zdjęciach zauważyłam, jak bardzo krzywe zęby wpływają na całą otoczkę wokół nich, czyli usta przede wszystkim. Teraz są jakby pełniejsze i większe.

Na początek bezpośrednie porównanie - przed i po. Na zdjęciu porównany jest cały uśmiech oraz oba łuki:



Teraz przedstawię Wam, jak z biegiem czasu zmieniały się moje zęby (na zdjęciach widnieją daty, więc można porównać postępy w czasie):



Moim głównym problemem był zgryz krzyżowy, do tego doszły stłoczenia w dolnym łuku. Postępy przebiegały następująco:



Z kolei tak prezentują się postępy górnego i dolnego łuku:

górny łuk


dolny łuk

Patrzę na te wszystkie zdjęcia z dużym sentymentem. Tak naprawdę nie pamiętam już siebie sprzed aparatu, dopiero dzisiejsza praca nad tą kompilacją przypomniała mi, co tak naprawdę miałam w ustach kiedyś. A te zdjęcia będą niesamowitą pamiątką. Bardzo się cieszę, że od samego początku leczenia cierpliwie oraz uparcie je robiłam ;)

Do końca życia będę wdzięczna moim rodzicom - za motywację oraz sfinansowanie tego przedsięwzięcia.

Mam nadzieję, że nikogo nie uraziłam tymi zdjęciami. Mój apel do wszystkich wahających się - nie ma się nad czym zastanawiać, a te zdjęcia są chyba dobrym argumentem na poparcie tego stwierdzenia! :)


LinkWithin

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...

Etykiety

aktualizacja dlugości (1) Alterra (9) analiza składu (3) Babydream (3) Baltic Sand (1) Be Beauty (2) bebeauty (1) Bell (1) Bielenda (1) Biovax (5) blogi kręconowłosych (1) Cassia (2) cellulit (1) CG (5) chusteczki do demakijażu (1) Cleanic (3) color mania (1) cynk (1) czytelnicze podsumowanie miesiąca (7) demakijaż (3) dor (1) dzikie wyzwanie (4) ecotools (1) Facelle (1) fennel (1) film (1) Firmoo (1) FLOS-LEK (2) glinka biała (1) Gloria (1) Golden Rose (1) Google (2) gradient manicure (2) granat i aloes (2) Green Pharmacy (1) Happy per aqua (1) haul (3) inspiracje (4) Inspired by places (8) Intouchables (1) Isana z babassu (3) Jantar (2) jedwab (1) Joanna (4) Joanna Naturia (2) Kallos Latte (1) krem (1) krem brązujący (1) krem do rąk (3) krem do twarzy (1) krem na dzień (1) kryzys (1) lakier do paznokci (22) lakier piaskowy (1) Liebster Blog (1) Lovely (2) makijaż (1) manicure (5) masaże (1) maseczka (1) maseczka sandałowa (1) maska (7) masło kakaowe (1) MIYO (1) mleczko samoopalające (1) moje włosy w pigułce (1) odżwyka (3) oferta Biedronka (1) olej (2) olejek pod prysznic (1) olejki (1) opolskie spotkanie bloggerek kosmetycznych (2) paznokcie (2) peeling (1) peeling kawowy (1) petycja (1) pianka do włosów (1) pielęgnacja włosów (18) Piękno dla rodziny (1) płukanka (1) pomadki (1) recenzja (20) ręcznikowanie (1) Rossman (1) scrub do ciała (1) seriale (1) serum A+E (1) spirulina (1) spray przyspieszający opalanie (1) spray YR (1) stylizacja (3) SunOzon (1) szampon (3) ślubne inspiracje - fryzury (1) tag (5) tonik (1) trendy w urodzie (1) tusz do rzęs (1) Vichy (1) Wibo (8) włosowe podsumowanie (17) włosy (1) woda kolońska (1) woda perfumowana (1) wypadanie włosów (3) Yves Rocher (13) zabezpieczanie (1) Zainspiruj się naturą (6) zakątek czytelniczy (1) Ziaja (4) ZSK (1) żel do włosów (1) żel lniany (3) żel mrożący (2)