W tej notce pokazywałam Wam mój kilkumiesięczny kosmetyczny haul zakupowy, w tym żel do włosów Bielenda z czarną rzepą. Zużyłam już całe opakowanie, dlatego przyszedł czas na recenzję.
Żel zamknięty jest w plastikowym słoiczku o pojemności 250 ml. Można go kupić w większości drogerii (przynajmniej ja go widziałam w wielu, nie tylko Rossmannie) za cenę około 6-7 zł. Słoiczek jest bardzo wygodny w nakładaniu żelu, można dokładnie wydobyć końcowe porcje, bez konieczności rozcinania go (jak to ma miejsce z żelem w tubce, mrożącym czy też z Isany - z tymi miałam do czynienia). Konsystencja - galaretkowata, zapach - już mi nie przeszkadza ;)
Wcześniej pisałam, że nie wydaje mi się, żeby był aż tak mocny, jak opisuje to producent, jednak z czasem nauczyłam się go używać - zauważyłam, że moje włosy lubią go w dużych ilościach, nigdy nie udało mi się z nim przesadzić. Tworzy bardzo łatwe do odgniecenia strączki. Włosy są po nim rewelacyjnie miękkie, wręcz ma się wrażenie, że w ogóle nie ma na nich żadnego stylizatora.
skład |
Co do efektu - jak już nauczyłam się posługiwać tym żelem, wiedziałam, czego się spodziewać - wyrazistych faloloków, bardzo dobrze utrwalonych. Brak sztywności, włosy układają się naturalnie, są miękkie i puszyste. Bardzo przypadł mi do gustu ten efekt. Śmiało mogę napisać, że w moim odczuciu jest to drogeryjny odpowiednik żelu lnianego, tyle że z o wiele lepszą trwałością i mniejszym nawilżeniem.
W telegraficznym skrócie:
+ efekt
+ cena
+ wydajność
+/- zapach
minusów brak ;)
Moja ocena
5/5
Polecam wszystkim zakręconym włosomaniaczkom ;)
Znacie ten żel?